Jakże podobna zimie ta rozłąka z tobą
Po naszym wspólnym, słodkim lecz ulotnym lecie!
Jakiż ziąb we mnie rośnie z każdą mroczną dobą!
Jakże grudniowo gołe wszystko w moim świecie!
A przecież czas rozłąki — zewnętrznym mierzony
Kalendarzem — na lato przypadł i na jesień,
Co, jak brzemienne łono owdowiałej żony,
Nabrzmiewała owocem wiosennych uniesień:
Mnie jednak ta obfitość była nie nadzieją
Lecz obrazem sieroctwa, gdyż nad wszelkie braki
Gorszy brak ciebie: przezeń i letnie dni wieją
Chłodem, przezeń głos tracą najśpiewniejsze ptaki,
A gdy zabrzmią, to głosem tak głuchym, że drżymy
Jak liście, gdy poczują pierwsze tchnienie zimy.
Po naszym wspólnym, słodkim lecz ulotnym lecie!
Jakiż ziąb we mnie rośnie z każdą mroczną dobą!
Jakże grudniowo gołe wszystko w moim świecie!
A przecież czas rozłąki — zewnętrznym mierzony
Kalendarzem — na lato przypadł i na jesień,
Co, jak brzemienne łono owdowiałej żony,
Nabrzmiewała owocem wiosennych uniesień:
Mnie jednak ta obfitość była nie nadzieją
Lecz obrazem sieroctwa, gdyż nad wszelkie braki
Gorszy brak ciebie: przezeń i letnie dni wieją
Chłodem, przezeń głos tracą najśpiewniejsze ptaki,
A gdy zabrzmią, to głosem tak głuchym, że drżymy
Jak liście, gdy poczują pierwsze tchnienie zimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz